Moja walka, tom 1, Karl Ove Knausgård

Na nazwisko Knausgårda natykałam się w mijającym roku bardzo często przy okazji wydawania w Polsce kolejnych tomów jego cyklu powieści autobiograficznych. Jednak do sięgnięcia po pierwszą część nakłoniło mnie dopiero spotkanie naszego Klubu Miłośniczek Książek. Jedna z członkiń jest absolwentką skandynawistyki, mówi płynnie po norwesku i doskonale zna ten kraj. Kiedy więc zaproponowała na lekturę września Moją walkę wiedziałam, że nie mam wyboru :)

Pierwszy tom podzielony został na dwie części. Najpierw dość szczegółowo poznajemy nastoletnie lata głównego bohatera, jego ówczesne fascynacje, problemy i plany. W drugiej części jako dorosły mężczyzna próbuje uporządkować swoje życie po śmierci ojca.

Przyznam, że świat norweskiej prowincji przedstawiony przez Karla wciągnął mnie od pierwszej strony. Autor na tyle sprawnie posługuje się językiem, że dziesiątki stron opisujących w najdrobniejszych detalach najzwyklejsze codzienne czynności czyta się jak najlepszy kryminał. Mimo to od początku towarzyszyły mi dwa pytania: co z tego wynika i czy ja muszę to wiedzieć? I jeszcze gdzieś z tyłu głowy kołatała się myśl, że taką książkę mógł popełnić tylko mężczyzna.
Takiego nagromadzenia masochizmu i egocentryzmu nie spotkałam dotąd w literaturze (nawet dziennik Dehnela się nie umywa). Domyślam się, że Knausgård napisał tysiące stron w ramach terapii i w celu przeanalizowania swoich stosunków ojcem. Pozostali członkowie rodziny - starszy brat i matka pojawiają się na scenie sporadycznie i nie zajmują myśli głównego bohatera w takim stopniu, jak jego tata. Od początku czytelnik wyczuwa napięcie między ojcem i synem, którego przyczynę trudno zdefiniować. Cały czas czekałam, aż wreszcie wydarzy się coś, co rzuci więcej światła na skomplikowane relacje rodzinne. Niestety nie doczekałam się. Po przeczytaniu całej książki nadal nie wiem po co?

Czy żałuję, że przeczytałam pierwszy tom Mojej walki? Nie. Czy sięgnę po kolejne tomy? Zdecydowanie nie.

Ocena: 4/6

Komentarze

  1. Wierz mi w kolejnym tomie jest jeszcze gorzej, dotrwałam do mniej więcej połowy 2. tomu. Ta seria to jakieś ekshibicjonistyczne g... (nie chcę się wyrażać). Koszmar. Nie wiem, jakim cudem to się cieszyło w Norwegii takim powodzeniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie tego też nie wiem...
      Potrafię zrozumieć, że do niektórych osób taki sposób pisania przemawia, ale ja zdecydowanie do nich nie należę.
      Pozdrawiam!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Instrukcja nadużycia, Alicja Urbanik-Kopeć

Chrapiący ptak. Rodzinna podróż przez stulecie biologii, Bernd Heinrich

Nowe książki