Delta Dunaju

Z Bukaresztu, po pięciu godzinach podróży autobusem dotarliśmy do miasta Tulcea, które, położone na brzegach Dunaju, stanowi doskonałą bazę wypadową dla wszystkich, którzy chcą wybrać się na zwiedzanie delty. Spędziliśmy tam popołudnie i noc. Małomiasteczkowa atmosfera Tulcei przypominała mi nieco Polskę w latach dziewięćdziesiątych: jedna pizzeria, sporo małych sklepików ze wszystkim, na ulicach mnóstwo młodych ludzi - i tak klimat jakoś mi się skojarzył. Wieczorem siedziałam przy fontannie w centrum, przy głównym placu, chłonąc atmosferę, obserwując harcujące dzieciaki i ciesząc się ciepłym wieczorem (to było na początku sierpnia...)
Następnego ranka wyruszyliśmy widocznym na zdjęciu statkiem, który był po brzegi wypełniony pasażerami i ich bagażem, do miejscowości Mila 23, która leży w samym sercu delty Dunaju. Podróż była o tyle męcząca, że w środku było jakieś 40 stopni i brak możliwości otwarcia okna. A jak się domyślacie, wszystkie miejsca na zewnątrz były zajęte i nie sposób było się tam wcisnąć.



Oto wioska, w której spędziliśmy dwie noce: Mila 23.


Nazwa miejscowości napisana jest cyrylicą, gdyż w tej wiosce mieszkają potomkowie rosyjskich innowierców, którzy w osiemnastym wieku uciekli przed carem i schronili się tam, gdzie nikt nie mógł ich odnaleźć... W miejscowym sklepiku i między domami wciąż słychać śpiewny rosyjski.
Po niezwykle smacznej kolacji, składającej się - nie mogło być inaczej - głównie z ryb, spędziliśmy wolną od komarów noc. Towarzyszyło nam pełnie gwiazd, niezwykłe niebo oraz tajemnicze, nocne odgłosy otaczającej nas natury. Niesamowite uczucie spać ze świadomością, że najbliższy samochód znajduje się ponad godzinę drogi łodzią stąd.
Do delty Dunaju jedzie się albo wędkować albo podziwiać niebywałą naturę. Naszym celem było to drugie. Dlatego następnego dnia spędziliśmy ponad osiem godzin w maleńkiej łódce z sędziwym przewodnikiem, pływając kanałami i jeziorami, podziwiając faunę i florę i rozkoszując się ciszą.
Na pierwszym zdjęciu nasza łódź i kapitan pokazujący, jego zdaniem niebywałą, atrakcję: sieć ze złowionymi rybami. Reszta to krajobrazy delty:




Był to niezwykły dzień spędzony na łonie dzikiej natury, której człowiek jest jedynie gościem w zachwycie obserwującym gospodarzy. Widok setek ptaków, m.in. żurawi, czapli, zimorodków, pelikanów, kormoranów oraz innych, których nie byłam w stanie rozpoznać, zapiera dech w piersiach. Dzień spędzony w twardej, plastikowej łodzi minął piorunem, a my z żalem żegnaliśmy słońce z myślą, że rankiem ruszamy w dalszą drogę...
Ostatnie zdjęcie to przykład tradycyjnej, glinianej chaty ze słomianym dachem. W takich domach ciągle jeszcze mieszkają tu ludzie. Regon ten należy do najbiedniejszych w Rumunii. Powoli docierają tu subwencje unijne i rozwija się przemysł turystyczny... Wielu autochtonów żyje z rybołówstwa i uprawy kawałka ziemi - ziemia jest bardzo żyzna, ale na pola nie ma tu miejsca...
Choć infrastruktura turystyczna (na szczęście) nie jest jeszcze rozwinięta, na rozpieszczonych turystów czekają komfortowe hoteliki i pensjonaty...
 

To była krótka, ale niezwykła wizyta. Na pewno za kilka lat tu powrócimy z ciekawością i niepokojem obserwując zmiany, które na tych terenach są nieuniknione....

Komentarze

  1. Ha, wydawało mi się, że komentowałam ten wpis... Ale to może na drugim blogu, sama nie wiem:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Izo!
      Dokładnie, komentowałaś jeszcze na starym blogu na bloxie. Dziękuję i witam Cię serdecznie na nowym :))

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Instrukcja nadużycia, Alicja Urbanik-Kopeć

Chrapiący ptak. Rodzinna podróż przez stulecie biologii, Bernd Heinrich

Nowe książki