Kolebka. Teraz, kiedyś, później, Alina Krzywiec
Tak, wiem, że miałam tego więcej nie robić.
Jednak Kolebkę wypożyczyłam razem z Magnolią, więc postanowiłam ją także przeczytać, zanim na kilka miesięcy pożegnam się z biblioteką.
Poczułam się jednak przez autorkę oszukana. Po pierwszych kilku stronach myślałam: świeży styl, ciekawa bohaterka, interesująca historia. A potem było już tylko gorzej.
Stary dom na końcu świata powinien był mnie ostrzec...
Główna bohaterka Marta wraca z Warszawy do wsi na Dolnym Śląsku. Zamieszkuje jednak nie sama, ale z babcią i chłopakiem, którego przywlekła ze sobą i nie w pensjonacie, ale w starym domu należącym do jej dziadków od zakończenia wojny. Z drobnych niedomówień, odłamków wspomnień młoda kobieta stara się zrekonstruować przeszłość i dowiedzieć się więcej o swoim pochodzeniu, a dokładnie o wielkiej nieobecnej, własnej matce, która wyjechała na zawsze, gdy Marta była małym dzieckiem. Jednocześnie, aby zrealizować ambitne plany otwarcia szkoły językowej (na wsi), w stodole, chłopak Marty jeździ do Niemiec na szpery i nielegalnie zdobywa fundusze, które potem na konto bankowe wpłaca babcia, żeby nie dać okazji urzędowi skarbowemu do ściągnięcia podatków.... Wyczuwacie absurd?
Z każdą kolejną stroną serwowane są czytelnikowi nowe sensacyjki i skandaliki, głównie dotyczące życia babci Flory, która (jakżeby inaczej) na świat przyszła pod zupełnie innym nazwiskiem.
Autorka wykazała się niezwykłą kreatywnością, jeśli chodzi o wymyślanie idiotycznych sytuacji, w których stawia swoich bohaterów oraz rozpoczynanie wątków prowadzących czytelnika na manowce. Powieść jest przy tym płytka i banalna, bohaterowie papierowi i z lekka niepoczytalni, a fabuła ledwo trzyma się kupy.
Można sobie darować.
Ocena: 3/6
Jednak Kolebkę wypożyczyłam razem z Magnolią, więc postanowiłam ją także przeczytać, zanim na kilka miesięcy pożegnam się z biblioteką.
Poczułam się jednak przez autorkę oszukana. Po pierwszych kilku stronach myślałam: świeży styl, ciekawa bohaterka, interesująca historia. A potem było już tylko gorzej.
Stary dom na końcu świata powinien był mnie ostrzec...
Główna bohaterka Marta wraca z Warszawy do wsi na Dolnym Śląsku. Zamieszkuje jednak nie sama, ale z babcią i chłopakiem, którego przywlekła ze sobą i nie w pensjonacie, ale w starym domu należącym do jej dziadków od zakończenia wojny. Z drobnych niedomówień, odłamków wspomnień młoda kobieta stara się zrekonstruować przeszłość i dowiedzieć się więcej o swoim pochodzeniu, a dokładnie o wielkiej nieobecnej, własnej matce, która wyjechała na zawsze, gdy Marta była małym dzieckiem. Jednocześnie, aby zrealizować ambitne plany otwarcia szkoły językowej (na wsi), w stodole, chłopak Marty jeździ do Niemiec na szpery i nielegalnie zdobywa fundusze, które potem na konto bankowe wpłaca babcia, żeby nie dać okazji urzędowi skarbowemu do ściągnięcia podatków.... Wyczuwacie absurd?
Z każdą kolejną stroną serwowane są czytelnikowi nowe sensacyjki i skandaliki, głównie dotyczące życia babci Flory, która (jakżeby inaczej) na świat przyszła pod zupełnie innym nazwiskiem.
Autorka wykazała się niezwykłą kreatywnością, jeśli chodzi o wymyślanie idiotycznych sytuacji, w których stawia swoich bohaterów oraz rozpoczynanie wątków prowadzących czytelnika na manowce. Powieść jest przy tym płytka i banalna, bohaterowie papierowi i z lekka niepoczytalni, a fabuła ledwo trzyma się kupy.
Można sobie darować.
Ocena: 3/6
Ech, a spodziewałam się wspaniałej opowieści - nie pierwszy raz dałabym się skusić okładce. ;)
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem nie warto.
UsuńTyle lepszych powieści kurzy się na półkach...