Północ i południe, Elizabeth Gaskell
W październiku przyłączyłam się do instagramowej akcji #victober tudzież #wiktoriańskipaździernik. Mój wybór padł na Północ i Południe Elizabeth Gaskell. Lektura tej powieści zajęła mi cztery (!) miesiące i – jak się zapewne domyślacie – nie byłam nią zbytnio zachwycona.
Główną bohaterką jest wychowana na południu Anglii Margaret Hale, która z chorowitą matką i niezaradnym ojcem rozpoczyna nowe życie w położonym na północy kraju przemysłowym Milton.
Ostatnie lata dziewczyna spędziła u bogatych krewnych, korzystając z uroków życia bogatej arystokracji. W wyniku przeprowadzki Margaret zostaje zmuszona do zmiany wielu swoich przyzwyczajeń, co wynika z niskiego statusu majątkowego jej rodziców.
Główną oś opowieści stanowi stosunek Margaret do starszego od niej bogatego przemysłowca Johna Thorntona. I choć Gaskell poruszyła w swojej powieści wiele trudnych kwestii społecznych i dość krytycznie nakreśliła postępowanie członków klasy wyższej, to całość trąci tak ogromną naiwnością i tak licznymi stereotypami, że niejednokrotnie musiałam zmuszać się do przewracania kolejnych stron.
Nie polubiłam przerysowanych, antypatycznych postaci kobiecych (matka Margaret i matka Johna), choć chętnie dowiedziałabym się, co się kryło za ich melodramatycznym, egoistycznym zachowaniem. Zresztą generalnie trudno byłoby mi w tej książce wskazać postacie, które wzbudziły moją sympatię. Zdecydowaną większość bohaterek i bohaterów Gaskell przedstawiła dość powierzchownie i nie dała mi szansy na ich polubienie. Wyjątek może stanowić Margaret, ale jej rozmemłanie, niesamodzielność i brak celów w życiu skutecznie mnie do niej zniechęciły.
Akcja powieści jest bardzo nierówna: po nudnawych wielostronicowych opisach niczego, pojawiają się nagłe zwroty wydarzeń, którym brakuje głębszego kontekstu. Brak interesujących dialogów i głębszego wglądu w postaci. A już najbardziej rozczarowało mnie zakończenie, gdzie na trzech ostatnich stronach wydarzyło się więcej niż na poprzednich pięciuset, a najważniejszym wydarzeniom dla bohaterów autorka poświęciła zaledwie kilka zdań. Szkoda.
Ostatecznie muszę stwierdzić, że najwyraźniej wyrosłam z powieści wiktoriańskich. Pamiętam, że w czasach liceum pełna zachwytu zaczytywałam się książkami z tego okresu. Cóż, ten zachwyt definitywnie minął.
Te wszystkie omdlenia, spojrzenia, westchnięcia i słabości. Gorsety, koronki, kapelusze i rękawiczki. Intrygi, tani sentymentalizm, egzaltacja i pustka – zdecydowanie nie tego szukam teraz w literaturze. I ja wiem, że te powieści mają swój urok i swój istotny wkład w historię literatury. Jednak dla mnie są obecnie niestrawne...
Chyba że to powieść wiktoriańska w wydaniu Gaskell nie przypadła mi do serca. Byłoby super, bo na półkach mam jeszcze kilka innych książek z tego okresu, po które chciałabym sięgnąć. Ale póki co potrzebna mi przerwa :)
Ocena: 3+/6
Główną bohaterką jest wychowana na południu Anglii Margaret Hale, która z chorowitą matką i niezaradnym ojcem rozpoczyna nowe życie w położonym na północy kraju przemysłowym Milton.
Ostatnie lata dziewczyna spędziła u bogatych krewnych, korzystając z uroków życia bogatej arystokracji. W wyniku przeprowadzki Margaret zostaje zmuszona do zmiany wielu swoich przyzwyczajeń, co wynika z niskiego statusu majątkowego jej rodziców.
Główną oś opowieści stanowi stosunek Margaret do starszego od niej bogatego przemysłowca Johna Thorntona. I choć Gaskell poruszyła w swojej powieści wiele trudnych kwestii społecznych i dość krytycznie nakreśliła postępowanie członków klasy wyższej, to całość trąci tak ogromną naiwnością i tak licznymi stereotypami, że niejednokrotnie musiałam zmuszać się do przewracania kolejnych stron.
Nie polubiłam przerysowanych, antypatycznych postaci kobiecych (matka Margaret i matka Johna), choć chętnie dowiedziałabym się, co się kryło za ich melodramatycznym, egoistycznym zachowaniem. Zresztą generalnie trudno byłoby mi w tej książce wskazać postacie, które wzbudziły moją sympatię. Zdecydowaną większość bohaterek i bohaterów Gaskell przedstawiła dość powierzchownie i nie dała mi szansy na ich polubienie. Wyjątek może stanowić Margaret, ale jej rozmemłanie, niesamodzielność i brak celów w życiu skutecznie mnie do niej zniechęciły.
Akcja powieści jest bardzo nierówna: po nudnawych wielostronicowych opisach niczego, pojawiają się nagłe zwroty wydarzeń, którym brakuje głębszego kontekstu. Brak interesujących dialogów i głębszego wglądu w postaci. A już najbardziej rozczarowało mnie zakończenie, gdzie na trzech ostatnich stronach wydarzyło się więcej niż na poprzednich pięciuset, a najważniejszym wydarzeniom dla bohaterów autorka poświęciła zaledwie kilka zdań. Szkoda.
Ostatecznie muszę stwierdzić, że najwyraźniej wyrosłam z powieści wiktoriańskich. Pamiętam, że w czasach liceum pełna zachwytu zaczytywałam się książkami z tego okresu. Cóż, ten zachwyt definitywnie minął.
Te wszystkie omdlenia, spojrzenia, westchnięcia i słabości. Gorsety, koronki, kapelusze i rękawiczki. Intrygi, tani sentymentalizm, egzaltacja i pustka – zdecydowanie nie tego szukam teraz w literaturze. I ja wiem, że te powieści mają swój urok i swój istotny wkład w historię literatury. Jednak dla mnie są obecnie niestrawne...
Chyba że to powieść wiktoriańska w wydaniu Gaskell nie przypadła mi do serca. Byłoby super, bo na półkach mam jeszcze kilka innych książek z tego okresu, po które chciałabym sięgnąć. Ale póki co potrzebna mi przerwa :)
Ocena: 3+/6
Za klimatami wiktoriańskimi nie szaleję, a wręcz staram się unikać. Nigdy jakoś nie powalały mnie historie pełne kobiecej próżności, czy gorsetów, sukienek oraz rękawiczek, jak ładnie piszesz, chociaż intrygi lubię. :P Raczej spasuję, bo wydaje mi się, że tak jak Ty, ja też męczyłabym książkę parę dobrych miesięcy.
OdpowiedzUsuńwww.pomistrzowsku.blogspot.com
Dziękuję za komentarz!
UsuńTak, myślę, że tę powieść spokojnie można sobie odpuścić i zamiast niej sięgnąć po Dickensa albo siostry Brontë. Pozdrawiam!