Spotkanie autorskie z Ignacym Karpowiczem

Kilkanaście dni temu miałam okazję uczestniczyć w spotkaniu z autorem, którego dwie książki w mijającym roku wzbudziły spore zainteresowanie zarówno wśród czytelników, jak i krytyki. Mam na myśli Ignacego Karpowicza i tytuły „Ości” oraz „Sońka”, przy czym zdecydowanie większa część rozmowy skupiała się właśnie na tej drugiej. Sprawiło to, że nie mogłam niestety wziąć aktywnego udziału w dyskusji, gdyż lektura jeszcze przede mną. Mimo to spotkanie było bardzo udane, jak z resztą każde tego rodzaju wydarzenie. W swobodnej rozmowie autor dał się poznać jako niezwykle ciepły i refleksyjny człowiek, ceniący spokój i naturę.

Pierwsze zdjęcie (robione bez lampy, bo nie miałam odwagi...) przedstawia autora czytającego fragmenty "Sońki". Bardzo lubię te momenty spotkań, kiedy pisarze czytają swoje książki.


Jak już wspomniałam głównym tematem rozmowy była "Sońka", najkrótsza i najbardziej osobista z książek autora. W rozmowie Karpowicz wyznał, że pomysł opowieści zrodził się w jego głowie, gdy usłyszał od wujka jedno zdanie: "U nas we wsi była taka jedna Sonia...". Autor nie miał odwagi poprosić owej kobiety o rozmowę i dopiero po jej śmierci napisał swoją, literacką, wersję wydarzeń. Do spotkania rozpoczynającego książkę nigdy nie doszło.

Siłą rzeczy rozmowa prowadzących z autorem dotyczyła pojmowania i odbierania historii, jej funkcji jako narzędzia mainstreamowego. Pojawiło się pytanie o to, czy w ogóle możliwe jest oddanie czyichś doświadczeń wojennych w sztuce, w tym wypadku w literaturze, jeśli samemu nigdy się tego nie przeżyło.
Na przykładzie wspólnoty, w której mieszkała Sońka, dyskutowano na temat tożsamości oraz identyfikacji jednostki ze wspólnotą, która trafia w wiry okrutnej wojny i nie wie, dlaczego tak się stało i za co przyszło jej cierpieć. Generalnie dla mieszkańców nie miało znaczenia, czy napadają na nich partyzanci, Niemcy czy Rosjanie - każdy atak przynosił cierpienie i strach.

Równie interesujący jest język Sońki, który zawiera elementy białoruskiego i niemieckiego. Jest to prywatny, miłosny język tytułowej bohaterki, którym posługuje się by opisać wspomnienia. To jej sposób na obchodzenie się z wojną. Tym językiem mówili dziadkowie Karpowicza.
Także tzw. "cudowność ludowa", czyli połączenie religii z czarami, właściwa dla wschodniego rejonu Polski, to właściwość, którą poznał dzięki babci, która była tzw. szeptuchą.
Karpowicz wyznał, że "lepiej mu się pracuje na kobietach" ;) Co miało oznaczać, że chętniej tworzy w swoich powieściach postacie kobiece, które wydają mu się ciekawsze od mężczyzn.

Zdaniem autora każda osoba pisząca siłą rzeczy czerpie z otaczającego ją świata i przepuszcza dane treści przez siebie. W związku z tym nawet powieść science fiction zawiera elementy autobiograficzne.
Na zakończenie padło pytanie o adaptację "Soński" na sztukę teatralną, której Karpowicz podjął się osobiście. Przyznał, że było to ciekawe, pouczające doświadczenie, które zmusza autora do myślenia o wielu rzeczach, które podczas pisania powieści są nieistotne. To ogranicza. Ponadto autor traci kontrolę nad efektem swojej pracy, gdyż w przygotowanie sztuki zaangażowanych jest wiele osób.

Na koniec autor podpisuje moje własne "Ości":



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Instrukcja nadużycia, Alicja Urbanik-Kopeć

Chrapiący ptak. Rodzinna podróż przez stulecie biologii, Bernd Heinrich

Nowe książki