Biała Rika, Magdalena Parys

Wydana z wielkim rozmachem i promowana z jeszcze większym szumem - Biała Rika Magdaleny Parys, to tytuł, o którym latem było bardzo głośno. Ja swój egzemplarz podpisany przez autorkę przywiozłam w czerwcu z big booka i niedawno przeczytałam.
Biała Rika okazała się książką, którą charakteryzuje ewidentny przerost formy nad treścią, a informacje umieszczone na okładce, (tajemnica z przeszłości, rodzinne sekrety, pamięć i tożsamość) niewiele mają wspólnego z treścią.

W 80% jest to opowieść Dagmary, dziewczynki mniej więcej dziesięcioletniej, o jej dzieciństwie spędzonym w Szczecinie. Są to więc głównie sprawy szkolne, zabawy na podwórku, pogmatwane (z perspektywy dziecka) rodzinne relacje, dziecięce przyjaźne. Opowieść dziecka przetykana jest wyznaniami dorosłej Dagmary, która chce do końca rozwikłać rodzinną tajemnicę i poznać wojenną historię babci Riki i jej męża oraz opisem przeżyć wojennych tych dwojga.

Powieść składa się z bardzo krótkich, chaotycznych rozdziałów, poprzetykanych didaskaliami ujawniającymi fragmenty rozmów autorki z redaktorką książki na temat tekstu i koniecznych zmian lub poprawek oraz rysunkami dziecka, próbującego stworzyć drzewo genealogiczne swojej rodziny. Sposób narracji przypomina zapis rozmowy prowadzonej z przyjaciółką przez telefon lub lekturę pamiętnika z podstawówki i to właśnie dlatego Białą, Rikę czyta się błyskawicznie. Momentami można się nawet uśmiechnąć.

Problem w tym, że tej z książki w czytelniku absolutnie nic nie pozostaje. Powieść Parys jest infantylna i płytka, co po części wynika z faktu, że zdecydowała się główną narratorką uczynić dziesięciolatkę. Nie do końca jest dla mnie jasne, co autorka chciała swoim czytelnikom przekazać. W porównaniu z innymi historiami wojennymi lub rodzinnymi tajemnicami, o których czytałam lub słyszałam, historia Riki wypada bardziej niż blado. Lektura ani trochę nie zaangażowała mnie emocjonalnie i nie skłoniła do głębszych przemyśleń.
Rozczarowanie.

Ocena: 3/6

Komentarze

  1. Twoje recenzje książek autora i autorki, których spotkałyśmy na Big Booku w pełni oddają moje odczucia podczas tych spotkań. Dla mnie już te spotkania autorskie były mega rozczarowaniem i to jeden z powodów, dla których nie chcę jechać teraz do Krakowa na Conrada. Wtedy sądziłam, że to jakieś rozdwojenie - autor(ka) i dzieło. Teraz widzę, że wcale nie. Być może mają jakieś kryzysy twórcze? Może się trochę wypalili i potrzebują małego kryzysu życiowego? Whatever. To jednak interesujące, że mamy tak podobne spostrzeżenia, tyle że ja bezpośrednio ze spotkania, a Ty z literatury.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, ale same spotkania czasami są magiczne i dlatego tak je lubię. Jak chemia zagra, to jest mega przeżycie, jak to w życiu :) Te dwa opisywane przypadki do nich nie należą, ale już słuchanie na żywo Joanny Bator, Grażyny Plebanek albo Olgi Tokarczuk wywołuje u mnie orgazm intelektualny :)
      A Conrad to inny kaliber, tam ciągną mnie głównie zagraniczni autorzy: Richard Flanagan, Krisztina Tóth, Samar Yazbek, Eleanor Catton, Eshkol Nevo i Zeruya Shalev. Choć będzie i Bator i Plebanek, a na deser Domosławski, którego jestem BARDZO ciekawa :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Instrukcja nadużycia, Alicja Urbanik-Kopeć

Chrapiący ptak. Rodzinna podróż przez stulecie biologii, Bernd Heinrich

Kocie oko, Margaret Atwood