Błoto, Hillary Jordan

Błoto to ostatnia książka, jaką przeczytałam w ramach lutowej akcji #blackhistorymonth. Jej akcja rozpoczyna się w latach czterdziestych, choć wspomnienia głównej bohaterki przenoszą nas również w lata trzydzieste. Jest to bardzo interesujący okres w historii USA, a Hillary Jordan w fascynujący sposób połączyła wątki istotne dla tego okresu.

Henry i Laura McAllan wraz z dwiema córeczkami i ojcem Henry'ego przenoszą się na farmę położoną w delcie Missisipi. Odtąd ich dni wypełnione są ciężką pracą, kurzem i potem. Henry pracuje na polu, troszczy się o zwierzęta i pertraktuje z dzierżawcami. Natomiast „królestwem” Laury jest prymitywna, drewniana chata, pozbawiona bieżącej wody i prądu. Kobieta odpowiedzialna jest za całą domową logistykę: pranie, gotowanie, sprzątanie i opiekę nad dziećmi, a to wszystko pod okiem złośliwego i zrzędliwego teścia. Do pomocy zatrudnia czarnoskórą Florence, bardzo rezolutną i mądrą kobietę, która jest żoną dzierżawcy McAllanów.
Rodzinna konstelacja zmienia się, gdy kilkanaście miesięcy po zakończeniu wojny, z Europy powraca młodszy brat Henry'ego, James. Na pozór dowcipny i pełen życia, mężczyzna cierpi wskutek powojennych traum, a pocieszenia szuka w alkoholu i seksie. Do domu powraca także Ronsel, najstarszy syn Florence. Młodzi weterani szybko nawiązują bliższą znajomość, co na rasistowskim południu od pierwszej chwili wzbudza bardzo negatywne emocje.   

Błoto to cudowna, gęsta, lepka od potu i kurzu powieść o codziennym życiu na końcu świata. Napisana barwnym językiem, głęboka i wnikliwa historia wywołuje u czytelnika silne emocje, gdyż porusza się jednocześnie na wielu płaszczyznach i dotyka różnorodnych, często bardzo złożonych, problemów. Najwięcej miejsca zajmują cztery z nich: segregacja rasowa, rola kobiety w małżeństwie, trudy codziennego życia na farmie i amerykańskie spojrzenie na drugą wojnę światową.
Hillary Jordan poprzez pryzmat jednej rodziny portretuje życie tysięcy kobiet i mężczyzn, którzy w przeciągu wieków, nadludzką pracą walczyli o przeżycie. Trudy codziennej pracy i życia na farmie – bez litości i współczucia dla innych – silnie związane są z podziałem na czarnych robotników na polach i białych właścicieli ziemi. Te podziały rasowe przetrwały w głowach mieszkańców południa o wiele dłużej, niż w amerykańskim prawodawstwie. I nawet wspólne doświadczenie walki na europejskich frontach podczas wojny, nie skruszyło rasistowskiego betonu, co niezwykle trafnie podsumowuje Ronsel: „Nie ma to jak w domu. Czarnuch, smoluch, murzaj, bambus. Pojechałem walczyć za swój kraj i wróciłem, żeby się dowiedzieć, że nic się nie zmieniło. Czarni ludzie dalej jeżdżą na końcu autobusu, wchodzą tylnymi drzwiami, zbierają bawełnę białych i proszą ich o wybaczenie. Nieważne, że odpowiedzieliśmy na ich wezwanie i walczyliśmy na ich wojnie, dla nich zawsze będziemy czarnuchami.” (str.159)

Choć cała historia opowiadana jest na zmianę przez kilka postaci, to jej główną bohaterką jest Laura. Kobieta mieszkała z rodzicami i dorastała w cieniu dwóch piękniejszych sióstr. Mimo, iż jej dnie wypełniała praca i liczne zobowiązania towarzyskie oraz opieka nad siostrzeńcami i siostrzenicami, to w konserwatywnej i pruderyjnej Ameryce lat czterdziestych, trzydziestojednoletnią Laurę od przekleństwa staropanieństwa uchronić mógł jedynie facet. Wyszła więc za mąż za mężczyznę, którego dość słabo znała. Wychowana w mieście nauczycielka angielskiego, grająca na pianinie i pochłaniająca książki, została, wbrew swojej woli, przeniesiona w zupełnie inny świat i pozostawiona z codziennymi troskami sama sobie. Henry sam podjął decyzję o zakupie farmy i przeprowadzce na prowincję, sam też zaprosił do siebie ojca, choć opieka nad nim spadła na Laurę. Bardzo polubiłam tę postać: powoli rodzi się w niej bunt i chęć ucieczki, a jednocześnie ogromna miłość do córek i przywiązanie do męża każą jej trwać na farmie i z pokorą znosić kolejne wyzwania.
Na samym początku książki Laura wyznaje: „Gdy myślę o farmie, widzę błoto. Żałoba za paznokciami męża, strupy zaschniętej ziemi oblepiające kolana i włosy dzieci. Błoto pochłaniające moje stopy niczym niemowlę łapczywie ssące pierś matki, znaczące śladami butów drewnianą podłogę domu. Było nie do pokonania. Pokrywało wszystko. Moje sny miały błotnisty kolor.” (str. 23) I taka właśnie jest ta opowieść: poetycka, pięknie napisana i nasączona błotem.

Błoto jest debiutem literackim Hillary Jordan – ja już teraz czekam na jej kolejną książkę!

Ocena: 6/6

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Instrukcja nadużycia, Alicja Urbanik-Kopeć

Chrapiący ptak. Rodzinna podróż przez stulecie biologii, Bernd Heinrich

Nowe książki