Miasteczko Middlemarch, Tom I, George Elliot

"Wszyscy rodzimy się w stanie głupoty moralnej i traktujemy świat jak dojną krowę, która ma wykarmić naszą wyjątkową osobowość (...)." (str. 252)


Pod koniec lutego Padma, autorka bloga Miasto książek, zaproponowała wspólne, nieśpieszne czytanie Miasteczka Middlemarch. Jako, że książka ta stała od kilku lat na mojej półce, postanowiłam się przyłączyć i rozpoczęłam lekturę, która, jak łatwo policzyć, zajęła mi prawie cztery miesiące...
Czytałam głównie wieczorami, jeden lub dwa rozdziały, dając sobie czas na zaznajomienie się ze stylem powieści i poznanie jej wielu bohaterów.

Początkowo nie było to łatwe, bo przyzwyczajona do współczesnych tekstów, potrzebowałam kilkudziesięciu stron, by przestawić się na styl z epoki wiktoriańskiej. Jednak staranne tłumaczenie i powolny rozwój akcji dały mi doskonałą możliwość na stopniowe wsiąknięcie w świat Middlemarch.
Akcja powieści toczy się wokół kilku osób. I tak na początku poznajemy siostry Brooke, z których starsza Dorothea i jej mąż należą do grona głównych bohaterów. Oprócz nich mamy kilka postaci mających istotny wpływ na życie małomiasteczkowej wspólnoty, jak pastor, lekarz, burmistrz czy bankier. Ich codzienne problemy, rozmyślania i intrygi stanowią oś powieści. Szczegółowe opisy charakterów i zachowań bohaterów tworzą szczegółowy obraz natury ludzkiej, która do dziś nie straciła na aktualności.
Uwieść w Miasteczku Middlemarch czytelnika może wszystko to, co kochamy w powieści wiktoriańskiej: prowincjonalna XIX-wieczna Anglia, barwny i wyidealizowany świat arystokracji i popołudniowych herbatek, długie szeleszczące suknie i gorsety, osobliwa moralność oraz zapowiedź nadchodzących nieuchronnie zmian społecznych.
Momentami lektura nieco mi się dłużyła, a nieskończenie długie przemyślenia niektórych bohaterów wywoływały zniecierpliwione parsknięcia. Jednak nie miało to większego wpływu na ogólnie pozytywne wrażenie, jakie powieść na mnie wywołała. 

Podobało mi się, że książka wydana przez wydawnictwo Prószyński i S-ka opatrzona została wstępem, napisanym przez tłumaczkę. Zawiera on kilka informacji o epoce, o autorce i o losach powieści, nic szczególnie wyczerpującego, ale stanowi doskonałe przygotowanie do lektury i dostarcza podstawowych informacji.

Z lekturą drugiego tomu poczekam na długie jesienne wieczory, bo zdecydowanie nie jest to książka na lato.

Sporo jest w tekście wartych odnotowania cytatów. Oto kolejny, których zaznaczyłam:
"Wiadomo jednak, że człowiek nie może być sceptyczny wobec wszystkiego - świat stanąłby wówczas w miejscu; musimy w coś wierzyć i coś robić i jakkolwiek nazwalibyśmy to "coś", będzie ono w istocie naszym własnym wyborem, choćby się mogło zdawać, że opiera się w ogromnej mierze na cudzym." (str. 283)

Ocena: 4/6

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Instrukcja nadużycia, Alicja Urbanik-Kopeć

Chrapiący ptak. Rodzinna podróż przez stulecie biologii, Bernd Heinrich

Nowe książki