Pocałunek fauna, Iwona Banach
Iwona Banach napisała niewielkich rozmiarów powieść, której czytanie niestety nie należy do przyjemności.
Główna bohaterka, Wanda, otrzymuje telefon z przeszłości i decyduje się po dwudziestu latach powrócić do rodzinnego miasta. W długiej podróży z Kanady na Dolny Śląsk towarzyszy jej partner życiowy Bernard.
Na miejscu kobieta spotyka dawnych przyjaciół. Wspólnie wyjaśniają okoliczności dramatycznych wydarzeń, których uczestnikami byli w młodości. Z każdą kolejną stroną dowiadujemy się nowych faktów z życia Wandy, a ilość złych rzeczy, która spotkała ją w życiu jest odwrotnie proporcjonalna do jakości tekstu, jaki zaserwowała nam autorka: im więcej o Wandzie wiemy, tym gorsze wrażenie robi na nas powieść.
Autorka próbowała stworzyć coś, na co niestety zabrakło jej warsztatu i zdolności: ambitną powieść z przesłaniem. Domyślam się, że to właśnie z tego powodu zdecydowała się podzielić swój tekst na krótkie fragmenty, z których każdy opowiada inny wątek – w zamyśle jak puzzle, które pod koniec ułożą się w całość. Pod warunkiem, że czytelnik dobrnie do końca. Narracja prowadzona na wielu płaszczyznach czasowych, przedstawiająca co rusz inne postacie nie ułatwia lektury. Ponadto między strzępami historii o Wandzie i jej przyjaciołach, pojawiają się fragmenty historii wcześniejszych mieszkańców miasta, czyli Niemców. Historie bolesne i tragiczne. Jednak powiązań między nimi oraz, jak się domyślam, a Bernardem, który jest Niemcem, nie potrafiłam rozwikłać.
Tytułowy faun, czyli rozbita na małe kawałki figurka ukradziona z cmentarza, której autorka próbowała nadać symboliczny, wręcz magiczny charakter, wspaniale uosabia mój problem, jaki mam z tą ksiażką. Nic w niej nie jest prawdziwe. Wręcz przeciwnie, każde zdanie zdaje się być wymuszone, wystudiowane i tyle razy poprawiane, że czytanie tekstu niemalże fizycznie czytelnika męczy. Styl autorki jest pompatyczny, w tekście mnóstwo jest niezrozumiałych wtrąceń oraz sztucznie budowanego napięcia.
Jedynym plusem, jaki ja odnalazłam w tej książce był fakt, że miastem rodzinnym bohaterów jest Bolesławiec – moje miasto rodzinne. Iwona Banach wiernie odtworzyła na kartach powieści topografię tego miasta, a mnie sprawiało sporą radość czytanie o nim w książce.
Zdaję sobie sprawę, że napisałam właśnie jedną z najmniej pochlebnych recenzji w historii tego bloga, ale cóż, takie jest życie czytelnika. W przypadku „Pocałunku fauna” moja rada brzmi: nie dotykać!
Ocena: 2+/6
Główna bohaterka, Wanda, otrzymuje telefon z przeszłości i decyduje się po dwudziestu latach powrócić do rodzinnego miasta. W długiej podróży z Kanady na Dolny Śląsk towarzyszy jej partner życiowy Bernard.
Na miejscu kobieta spotyka dawnych przyjaciół. Wspólnie wyjaśniają okoliczności dramatycznych wydarzeń, których uczestnikami byli w młodości. Z każdą kolejną stroną dowiadujemy się nowych faktów z życia Wandy, a ilość złych rzeczy, która spotkała ją w życiu jest odwrotnie proporcjonalna do jakości tekstu, jaki zaserwowała nam autorka: im więcej o Wandzie wiemy, tym gorsze wrażenie robi na nas powieść.
Autorka próbowała stworzyć coś, na co niestety zabrakło jej warsztatu i zdolności: ambitną powieść z przesłaniem. Domyślam się, że to właśnie z tego powodu zdecydowała się podzielić swój tekst na krótkie fragmenty, z których każdy opowiada inny wątek – w zamyśle jak puzzle, które pod koniec ułożą się w całość. Pod warunkiem, że czytelnik dobrnie do końca. Narracja prowadzona na wielu płaszczyznach czasowych, przedstawiająca co rusz inne postacie nie ułatwia lektury. Ponadto między strzępami historii o Wandzie i jej przyjaciołach, pojawiają się fragmenty historii wcześniejszych mieszkańców miasta, czyli Niemców. Historie bolesne i tragiczne. Jednak powiązań między nimi oraz, jak się domyślam, a Bernardem, który jest Niemcem, nie potrafiłam rozwikłać.
Tytułowy faun, czyli rozbita na małe kawałki figurka ukradziona z cmentarza, której autorka próbowała nadać symboliczny, wręcz magiczny charakter, wspaniale uosabia mój problem, jaki mam z tą ksiażką. Nic w niej nie jest prawdziwe. Wręcz przeciwnie, każde zdanie zdaje się być wymuszone, wystudiowane i tyle razy poprawiane, że czytanie tekstu niemalże fizycznie czytelnika męczy. Styl autorki jest pompatyczny, w tekście mnóstwo jest niezrozumiałych wtrąceń oraz sztucznie budowanego napięcia.
Jedynym plusem, jaki ja odnalazłam w tej książce był fakt, że miastem rodzinnym bohaterów jest Bolesławiec – moje miasto rodzinne. Iwona Banach wiernie odtworzyła na kartach powieści topografię tego miasta, a mnie sprawiało sporą radość czytanie o nim w książce.
Zdaję sobie sprawę, że napisałam właśnie jedną z najmniej pochlebnych recenzji w historii tego bloga, ale cóż, takie jest życie czytelnika. W przypadku „Pocałunku fauna” moja rada brzmi: nie dotykać!
Ocena: 2+/6
Komentarze
Prześlij komentarz