Strażnicy światła, Abby Geni

27 mil morskich, czyli ok. 43 kilometry, dzieli, według Wikipedii, archipelag Wysp Farallońskich od mostu Golden Gate w San Francisco. Te położone u wybrzeży Kalifornii skaliste i nieprzyjazne wysepki na Pacyfiku są miejscem akcji powieści Abby Geni pt. Strażnicy światła.

Główna bohaterka, ok. trzydziestoletnia Miranda, z zawodu jest fotografką. Przybywa na wyspę, by fotografować dziką naturę.
Kobieta w dzieciństwie straciła matkę, która zginęła w wypadku samochodowym. Ta tragedia wywarła na nią ogromny wpływ: Miranda nie ma stałego miejsca zamieszkania, od lat jeździ po całym świecie, utrzymując się ze swoich zdjęć. Nigdzie nie zapuściła korzeni, z nikim nie nawiązała bliższych relacji, a przyjazd na wyspy oznacza dla niej zerwanie wszelkich kontaktów ze światem zewnętrznym. Jedyną bliską jej osobą jest ojciec, z którym utrzymuje dość luźne kontakty. Swoje myśli i uczucia przelewa na papier i wysyła w formie listów do zmarłej matki...

Po przybyciu na wyspy Miranda szybko dostrzega, że trafiła do niezwykłego mikrokosmosu: sześcioro biologów żyje razem na małej przestrzeni, w spartańskich warunkach. Są skazani tylko na siebie i kaprysy natury. Członków grupy łączą skomplikowane zależności, a życie w małej chacie na malusieńkiej wyspie uniemożliwia jakąkolwiek intymność i poczucie prywatności. Cała uwaga tych ludzi skupiona jest na zwierzętach, które badają. Następujące po sobie miesiące przynoszą po kolei dominację poszczególnych gatunków: ptaków, fok, czy rekinów. Zafascynowana dziką naturą Miranda całe dnie spędza na podglądaniu pracy naukowców, obserwowaniu zwierząt i robieniu zdjęć. Jej życie toczy się utartym rytmem, aż do pewnej nocy...

Debiutancka powieść Abby Geni okazała się dla mnie dużym zaskoczeniem. Czytałam wprawdzie wiele pozytywnych recenzji, ale nie podejrzewałam, że ta przepełniona chłodem i morską wodą książka aż tak mi się spodoba. I to z co najmniej trzech powodów!
Po pierwsze: zapierające dech w piersiach opisy dzikiej natury, obyczajów zwierząt i codziennego życia na surowej wyspie. Autorka musiała sporo czasu poświęcić na dogłębny reaserch - ale było warto, bo opisywane przez nią zachowania rekinów albo ataki mew wywołują gęsią skórkę i silnie działają na wyobraźnię czytelnika. Po drugie: napięcie. Geni powoli, jak w najlepszym thrillerze, dawkuje czytelnikowi tajemnice i dramatyczne wydarzenia. Atmosfera powoli się zagęszcza, a czytelnikowi trudno wypuścić tę książkę z ręki. Po trzecie: główna bohaterka. Przemiany, jakie w niej zachodzą są fascynujące. Miranda spędzi na Wyspach niecały rok, który mocno odciśnie się na jej życiu - fotografka opuści je jako zupełnie inna osoba.

Jedyne zastrzeżenie: OKŁADKA! Jak można było opatrzyć tak dobrą, złożoną powieść tak kiczowatym, amatorsko zmontowanym zdjęciem?!?
Wielka szkoda.
Popatrzcie, jak tę powieść wydano w oryginale:


Widać różnicę?

Jeśli jeszcze nie czytaliście, warto sięgnąć!

Ocena: 5/6

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Instrukcja nadużycia, Alicja Urbanik-Kopeć

Chrapiący ptak. Rodzinna podróż przez stulecie biologii, Bernd Heinrich

Ostatni kucharz chiński, Nicole Mones