My, super imigranci, Emilia Smechowski

Książka Smechowski była naszą grudniową lekturą w klubie książki. Nie wiem, czy w innym przypadku bym po nią sięgnęła.
Choć temat jest mi bliski, w końcu sama od siedemnastu lat mieszkam w Niemczech, obawiałam się, że autorka potraktowała temat zbyt stereotypowo i zbyt osobiście.

A jak było w rzeczywistości?
Zacznę od tego, że nie nazwałabym tej pozycji reportażem. Jest to raczej biograficzna opowieść młodej kobiety o doświadczeniu imigracyjnym, uzupełniona kilkoma informacjami na temat Polaków żyjących w Niemczech.

Emilia wyjechała z rodzicami i młodszą siostra z Wejherowa do Berlina Zachodniego pod koniec lat osiemdziesiątych. Miała wtedy pięć lat. W nowej ojczyźnie szybko nauczyła się, żeby nie odzywać się po polsku na ulicy i broń Boże nie przyznawać się do swojego pochodzenia, którego jej rodzice, oboje lekarze, nagle zaczęli się wstydzić. Kursy językowe, pierwsze mieszkanie i samochód, podjęcie pracy w zawodzie – rodzina Emilii szybko i sprawnie zrealizowała swój plan życia w dobrobycie i stała się wzorową niemiecką rodziną. Przynajmniej do czasu, gdy autorka ukończyła szesnaście lat i wyprowadziła się z domu rodzinnego. Uciekła, jak przed laty zrobili to jej rodzice.
Smechowski szczerze opisuje swoje trudne relacje z nimi, żal za utraconym dzieciństwem, brak jasno zdefiniowanej tożsamości. Między linijkami krążą pytania: co byłoby, gdyby nie wyjechali, jak potoczyłoby się jej życie, gdyby wolno jej było po prostu zostać Polką?

My, super imigranci oddaje głos całemu pokoleniu dzieci, które niepytane o zdanie, zostały wywiezione przez swoich rodziców pod koniec lat osiemdziesiątych do Niemiec. Jest do książka, która portretuje dotychczas niewidzialnych i ostro krytykuje ówczesne strategie przetrwania, jakie swoim dzieciom narzucali rodzice.

Na szczęście dziś się to zmieniło. Zmieniło się niemieckie społeczeństwo, zmieniła się polityka w tym kraju i nastawienie do obcokrajowców. Wiele miejsca w debacie publicznej poświęca się kwestii integracji i temu, co ona właściwie oznacza. Na niemieckich ulicach słychać dziesiątki języków z całego świata, także polski. Głośno mówi się o zaletach dwujęzycznego wychowania, a młodzi polscy imigranci szturmem podbijają Berlin, otwierając polskie księgarnie, bary i restauracje.
Wiele jest jeszcze do zrobienia, ale myślę, że Niemcy i ich imigranci, nie tylko z Polski, od lat osiemdziesiątych przeszli sporą, niełatwą drogę i wiele się od siebie nawzajem nauczyli.

Wracając do książki: uważam, że jest to ważna pozycja, opisująca doświadczenia przedstawicielki sporej grupy ludzi, którzy do tej pory o swoich przeżyciach milczeli. I dlatego jest to książka godna uwagi.
Literacko niestety nie zachwyca, narracja momentami przypomina fragmenty pamiętnika nastolatki. Podczas lektury miałam wrażenie, że ta książka została wydana za szybko – za dużo w niej nieuporządkowanych emocji, wniosków i przemyśleń, a za mało udokumentowanych faktów i solidnej wiedzy socjologicznej, by mogła stać się czymś więcej niż osobistą relacją trzydziestokilkulatki, rozliczeniem z rodzicami i własnymi doświadczeniami.
Szkoda, że autorka nie pokusiła się na szersze spojrzenie na temat ucieczek z Polski do Niemiec w latach osiemdziesiątych, że nie opisała historii swoich koleżanek i jej rodziców, nie pogrzebała głębiej. Mam nadzieję, że w przyszłości powróci do tematu, już nie jako do swojej osobistej historii, ale z większym obiektywizmem i profesjonalizmem odda głos całemu pokoleniu.

Ocena: -4/6


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Instrukcja nadużycia, Alicja Urbanik-Kopeć

Chrapiący ptak. Rodzinna podróż przez stulecie biologii, Bernd Heinrich

Ostatni kucharz chiński, Nicole Mones